Wulkan Baru (Volcán Barú), najwyższy szczyt Panamy o wysokości 3475 m n.p.m., to wyzwanie nie tylko dla nóg, ale i dla ducha. Choć szlak technicznie nie sprawia trudności, jego długość – ponad 13 km w jedną stronę – i łączne przewyższenie około 1800 metrów czynią z tej wyprawy poważny sprawdzian kondycji.

Nocne wejście – klasyka podejścia
Większość wędrowców wyrusza w nocy, by o świcie stanąć na szczycie i zobaczyć wschód słońca. Początek trasy znajduje się około 7,5 km od centrum Boquete. My zamówiliśmy transport z hotelu na 23:30 – na końcowym parkingu czekało już kilkanaście osób. Większość rusza dopiero o północy, zaczynając nową dobę na szlaku.
My wystartowaliśmy tuż przed północą. Po kilku minutach dotarliśmy do bramy Parku Narodowego Wulkanu Baru, gdzie formalnie należy okazać (lub zakupić) bilet wstępu za 5$. O tej porze nie było jeszcze strażników, więc nie zwlekając, ruszyliśmy dalej.
W górę, w ciemność i ciszę
Początkowo droga prowadzi wzdłuż plantacji (tzw. finkas). Światło księżyca było tak intensywne, że przez pewien czas nie musieliśmy nawet zapalać czołówek. Dopiero po wejściu w gęsty, tropikalny las sięgnęliśmy po sztuczne światło.
Trasa jest dobrze oznaczona – co kilometr mijaliśmy tabliczki z dystansem i aktualną wysokością. Szliśmy spokojnym, równym tempem, odpoczywając mniej więcej co 3 km. Kilka ekip nas wyprzedziło, z innymi mijaliśmy się kilkakrotnie.
Na niektórych fragmentach droga jest zdecydowanie trudna – nierówna, kamienista, a także przecięta uskokami. Mieliśmy wrażenie, że pora deszczowa skutecznie zniszczyła tę trasę i żadne auto już nią nie przejedzie. A jednak – 1,5 godziny przed szczytem minęły nas cztery terenówki, z trudem pnące się do góry.
Wschód słońca nad chmurami
Na szczycie zameldowaliśmy się po ok 6 godzinach marszu, zaledwie 15 minut przed wschodem słońca. Mówią, że z Baru można zobaczyć oba Oceany – my widzieliśmy tylko ocean chmur, powoli nabierający złotej poświaty.
Na początku nie czuliśmy zimna, rozgrzani wędrówką. Ale zanim doczekaliśmy się pierwszych promieni słońca, musieliśmy wyciągnąć z plecaków kurtki, czapki i rękawiczki. Biada temu, kto nie zabrał ciepłych ubrań! Zaraz po wschodzie nadciągnęły mgły i przesłoniły nie tylko słońce, ale i wszelkie widoki. Zrobiło się jeszcze zimniej, wiec nie czekaliśmy dłużej, tylko zaczęliśmy zejście.

Śniadanie i decyzja: wracamy!
Tuż pod szczytem, na przełęczy, spotkaliśmy grupę turystów dowiezionych terenówkami. Otuleni kocami, jedli śniadanie i wpatrywali się w mgłę, gdzie teoretycznie powinien być widoczny wulkan. Za tę przyjemność zapłacili po 130 $.
Schodząc zatrzymaliśmy się na Area de Campamento los Fogones, niecały kilometr i 100 m w pionie poniżej szczytu. Tam było zacisznie i ciepło – w końcu mogliśmy zjeść śniadanie, które planowaliśmy na wierzchołku, ale zrezygnowaliśmy z powodu zimna. A potem… stał się cud. Mgły się rozwiały, a na wulkanie zapanowała piękna pogoda. Nie było wyboru – musieliśmy wrócić na górę!
I zdecydowanie było warto. Panorama z Baru jest imponująca – zaglądaliśmy do kaldery, obserwowaliśmy miasteczka u podnóża i… naprawdę udało się dostrzec oba oceany. Ponad godzinę spędziliśmy na szczycie, który praktycznie mieliśmy dla siebie. W tym czasie oprócz nas była tam tylko jedna osoba
Zejście – długa, męcząca droga
Zejście jest monotonne i nużące, głównie ze względu na długość trasy. Szlak prowadzi przez zmieniające się strefy roślinności. Dzikie kwiaty tworzą barwne, tropikalne ogrody. Trzeba jednak uważać na luźne kamienie, błoto i koleiny na drodze rozmytej przez deszcze i rozjeżdżonej przez auta 4×4.

Praktyczne wskazówki:
Zapas wody i jedzenia – po drodze nie ma żadnych punktów.
Buty z dobrą stabilizacją kostki – zejście może być zdradliwe.
Ciepłe ubrania – na szczycie bywa lodowato.
Czołówka – obowiązkowa przy nocnym wyjściu.
Transport na start – najlepiej umówić dzień wcześniej z kierowcą lub przez hotel (ok. 8 $/os.), bo po 21:00 miasteczko zamiera.
Powrót colectivo – alternatywa, jeśli nie masz transportu prywatnego.
Bilet do parku (5 $) – najlepiej kupić przez internet.
Tempo wejścia – bardzo dobrzy piechurzy wchodzą w 4,5 godziny, ale potem marzną czekając na wschód; tempo ok. 6 godzin jest optymalne.
Podsumowanie
Wulkan Baru to przygoda z kategorii tych, które zostają na długo w pamięci. Choć nie oferuje technicznych trudności, jego długość, przewyższenie i surowy klimat szczytu sprawiają, że trzeba go potraktować z pełnym szacunkiem. Dla widoków, dla przeżycia, dla satysfakcji – warto.
