Dinara (1831 m n.p.m.), choć jest najwyższym szczytem Chorwacji, nie imponuje wysokością, jeśli porównać ją z innymi bałkańskimi wierzchołkami. Jednak to właśnie via ferrata Dinaridi, prowadząca na szczyt, sprawiła, że Dinara okazała się jednym z największych wyzwań, z jakimi się zmierzyłam w górach.

🔥 Góra, słońce i żelazna ściana
Już od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo. Trasa zaczyna się na wysokości około 480 m n.p.m., więc przewyższenie sięga ponad 1300 metrów. Ferrata Dinaridi opisywana jest oficjalnie jako C z fragmentami D, ale w moim subiektywnym odczuciu było dokładnie odwrotnie – D z odcinkami C. Technicznie – owszem, wymagająca, ale do przeżycia. Problemem okazała się temperatura.
Szlak ma ekspozycję południowo-zachodnią i po krótkim odcinku w cieniu wchodzi się prosto na rozgrzaną jak piekarnik skałę. Metalowe klamry i liny były tak nagrzane, że parzyły w palce, a upał dosłownie odbierał siły. Chociaż miałam przy sobie wodę i odpowiednie wyposażenie, bardzo szybko poczułam się przegrzana – zawroty głowy, odrealnienie, w pewnym momencie wydawało mi się nawet, że widzę znajomych, których tam wcale nie było.
🛑 Decyzja: wycofuję się
Po przejściu pierwszej, krótszej części ferraty (ok. 600 metrów przewyższenia), dotarłam do biwaku Dinardini – jedynego schronu po drodze. To miejsce, gdzie można odpocząć, posilić się i – w razie potrzeby – przenocować. Są tam prycze, minimalne zaopatrzenie i względny cień. I właśnie tam zdecydowałam się wycofać. Moje ciało mówiło jasno: dość.
Powrót bardzo ciekawy, stromą, dobrze ubezpieczoną ścieżką z linką asekuracyjną oraz prętami w bardziej wymagających miejscach. Choć zejście nie należało do łatwych, było świetnie poprowadzone – a przede wszystkim dawało mi możliwość bezpiecznego powrotu.
🏔 Marcin idzie dalej
Tymczasem Marcin zdecydował się kontynuować. Druga część ferraty okazała się jeszcze trudniejsza – dłuższa, bardziej eksponowana i wymagająca większej koncentracji. Po jej przejściu czekała go jeszcze około godzinna wędrówka grzbietem, już bez dodatkowych trudności technicznych, ale wciąż w pełnym słońcu i po monotonnym terenie.
Sam szczyt Dinara nie zrobił na nim większego wrażenia – to rozległa, kamienista równina bez spektakularnych widoków. Znajduje się tam tabliczka i punkt orientacyjny, ale próżno szukać przestrzeni do kontemplacji. Jak się okazało, najciekawsze było to, co po drodze, a nie na górze.
Po krótkim odpoczynku czekało go jeszcze czterogodzinne zejście z powrotem na biwak – żmudne, monotonne i miejscami trudne orientacyjnie.

🌿 Żar, spokój i ani żywej duszy
W ciągu całego dnia nie spotkaliśmy absolutnie nikogo. Żadnych turystów, wspinaczy, przewodników. Tylko my i góra. Wbrew pozorom – to było niesamowite. Ta cisza, brak śladów cywilizacji, poczucie odosobnienia – to doświadczenie, które zostaje w pamięci na długo. Dinara nie jest górą tłumów. I całe szczęście.
🧳 Kilka rad na zakończenie
Jeśli planujesz przejście tej ferraty – niech moje doświadczenie będzie ostrzeżeniem, a nie zniechęceniem. To wspaniała trasa, ale wymaga przygotowania. Koniecznie zabierz:
- 3–4 litry wody i elektrolity,
- kask, uprząż, lonżę z absorberem,
- rękawiczki ferratowe z długimi palcami (gorące klamry!),
- okulary przeciwsłoneczne, czapkę i filtr SPF 50+,
- batony, orzechy – energia się przyda.

✅ Podsumowanie
Via Ferrata Dinara to jedno z najbardziej wymagających górskich doświadczeń, jakie przeżyłam – nie z powodu trudności technicznych, lecz przez słońce, upał i brak cienia. Mimo że nie stanęłam na szczycie, czuję, że ta droga była dla mnie ważna. Dotknęłam swoich granic i zrozumiałam, że można się wycofać z trasy, a mimo to czuć satysfakcję.
A Marcin? On stanął na dachu Chorwacji, w imieniu nas obojga 😉
